Prywatna lekcja tańca
Życie towarzyskie w XIX wieku charakteryzował ogromny formalizm, to samo dotyczyło tańca. Nie było mowy o tym, by każdy skakał w rytm muzyki, jak chciał. Ten, kto zamierzał obracać się w świecie i brać udział w balach, musiał wyuczyć się figur tanecznych. Z tego też powodu młodym, zanim pokazali się w świecie, wynajmowano metra do tańca, ewentualnie posyłano ich na specjalne kursy. W „Kurjerze Warszawskim” ogłaszał się Piotr Śliżyński, który udzielał lekcji tańców salonowych u siebie w domu oraz po domach prywatnych i pensjach. A wszystko sposobem najkrótszym, zaledwie w dwudziestu kilku lekcjach, co dawało możliwość opanowania „sześciu tańców najpotrzebniejszych”. W jednym z poradników savoir vivre zwracano uwagę na to, że metrzy są to ludzie ciężko pracujący na chleb, to jest zajmujący się „lataniem po piętrach, z jednego końca miasta na drugi”. Dlatego też trzeba szanować ich czas, przygotowywać się do lekcji, aczkolwiek z drugiej strony należy „mieć ich w godzinie lekcyi na oku”, jako że zdarzają się nieuczciwi, którzy niczego nie uczą.
Na zdjęciu powyżej proponuję zwrócić uwagę na cudownie odrapane ściany.
***
Skoro przy tańcu jesteśmy, to może jeszcze pokaz taneczny dla rodziców.