Czy w XIX wieku byli oszuści matrymonialni?
Myli się ten, kto myśli, że oszustwa matrymonialne są wynalazkiem dzisiejszych czasów. Zapewne niejeden zada pytanie, jak to możliwe, by w XIX wieku kobiety padały ofiarami mężczyzn, skoro zawieranie związków odbywało się pod czujnym okiem rodziców, którzy prześwietlali kandydata do ręki, zasięgali opinii otoczenia, a przy okazji brali pod lupę wszystkie listki jego genealogicznego drzewa? Nawet wtedy działali mężczyźni, dla których małżeństwo nie było celem samym w sobie, ale środkiem do celu. Młodzieńcy nie polowali na zawartość kont bankowych młodych panienek, te bowiem ich nie posiadały (jeżeli już, to pieniądze w bankach posiadali rodzice), nie polowali także na pensje, albowiem panienki z dobrych domów nie pracowały. W jaki zatem sposób można było dobrać się do majątku nieuczciwymi sposobami, skoro pozostawał on w dyspozycji rodziców, a nie młodych i nieznających życia panienek? Odpowiedź jest prosta. W XIX wieku polowano na posagi. Niejeden mężczyzna zawierał małżeństwo nie po to, by stworzyć rodzinę, ale po to by zdobyć majątek. W niejednym ogłoszeniu o charakterze towarzyskim bezpardonowo podawano oczekiwaną wysokość posagu.
-Poważne. Młody człowiek lat 25, zamożny obywatel ziemski z gub. zach. Dla braku odpowiednich stosunków w Warszawie, pragnie zawiązać poważną korespondencję w celach matrymonialnych z młodą osobą do lat 20, usposobienia łagodnego, ze średnim wykształceniem, zamiłowaną w życiu wiejskim i posiadającą fortunę do 15.000 rs. w gotówce.
– Wdowiec bezdzietny, lat 35 zarabiający rocznie do 600 rs., życzy sobie ożenić się z panną lub wdową bezdzietną, nie starszą od niego, nie ułomną, mającą prawo do szacunku, z posagiem około 5.000 rs., które będą użyte na wzięcie dzierżawy folwarku.
Drugie z ogłoszeń jest niezmiernie ciekawe, albowiem pozwala ustalić, w jakiej proporcji pozostawała wysokość posagu kobiety do zarobków mężczyzny. Łatwo obliczyć, że w tym przypadku był on równy mniej więcej pensjom za 9 lat.
Poniżej żart z pisma satyrycznego pt. „Bocian” z 1910 r. (nr 21).
***
Posag był to majątek, jaki wnosiła kobieta do małżeństwa w zamian za to, że po zawarciu związku miała przejść pod opiekę i na utrzymanie męża. O jego wysokości i terminie przekazania decydowali rodzice. Nie zmienia to postaci rzeczy, że niejeden mężczyzna domagał się potwierdzenia swoich praw na piśmie. W poradniku M. Gawalewicza pt. „Sekretarz i adwokat domowy” z 1871 roku znalazłam taki oto wzór kontraktu małżeńskiego.
***
A teraz nieco zmienię temat, by okrężną drogą wrócić do wątku, od którego zaczęłam. Jakiś czas temu przeglądałam zbiory Federacji Bibliotek Cyfrowych, starając się znaleźć informacje na temat kamerdynerów w XIX wieku. I oto moim oczom ukazała się książka pt. „Spekulant”. Nie byłabym sobą, gdybym nie zajrzała do pozycji o tak intrygującym tytule. W ten oto sposób odkryłam twórczość Józefa Korzeniowskiego (1797 – 1863 r.). Z powodzeniem można by było go nazwać polskim Balzakiem. Autor opisuje bez ogródek przywary dziewiętnastowiecznego społeczeństwa. I oto w omawianej tu pozycji jak przez szkło powiększające możemy przyjrzeć się metodom działania „mariażowego spekulanta”, czyli mówiąc bardziej przystępnie oszusta matrymonialnego. Poniżej pozwalam sobie zamieścić streszczenie pierwszych stron książki dla zachęcenia tych, którzy jeszcze nie wiedzą, czy warto do niej zajrzeć. Podczas pisania streszczenia starałam się zachować charakterystyczny język autora.
Książka jest o młodzieńcu, jakich wielu miał w swych szeregach nasz kraj. Ot liznął nieco edukacji w Liceum Krzemienieckim na Wołyniu, potem czegoś tam nauczył się pod okiem guwernerów. Resztę edukacji dopełnił na spotkaniach młodzieży, a także na jarmarkach w Berdyczowie i Jarmolińcach.[1] Tak więc gdy doszedł lat dwudziestu, jego edukacja była pełna, czyli skończona. Został rycerzem zielonego stolika (tj. hazardzistą), niezwyciężonym kompanem przy butelce, wyścigach konnych, w dodatku lotnym młodzieńcem w sztuce miłosnej. Jednym słowem birbantem pierwszej wody. Pił tracił i hulał, a przy okazji „bałamucił się” z mężatkami i wdowami.
Aż w końcu doszedł do wniosku, że człowiek na tym świecie bez pieniędzy nie jest wiele wart. Postanowił więc posiąść ten talizman szczęścia, który otwiera wszystkie drzwi i serca. Uświadomił sobie jednak, że nie zdoła tego dokonać innym sposobem jak tylko przez bogaty ożenek. Zaciągnął się więc do batalionu myśliwych, którzy z zimną krwią polują na bogate panienki na wydaniu. Polowanie jednak wymagało wyrzeczeń, a zatem porzucił hulaszczy tryb życia, na jakiś czas stał się poważnym i zapomniał o wszystkich szaleństwach młodości. Zamknął się w domu, zmniejszył wydatki, zaczął gospodarować w swoim majątku, i w ten oto sposób przystąpił do polowania na grubego zwierza. Wszystkie znaki na ziemi i niebie zdawały się mu sprzyjać, był bowiem człowiekiem przystojnym, o miłej powierzchowności i bystrym oku. Jednym słowem gdy chciał, potrafił robić wrażenie, choć serce miał zimne, a naturę wyrachowaną. I gdy tak pewnego razu ubrany z całą elegancją stanął przed lustrem, uświadomił sobie, że nic nie widział prócz Jermoliniec i Berdyczowa. Upokorzony tą myślą, wiedząc, że zupełnie innym okiem patrzą kobiety na człowieka wracającego z zagranicy, postanowił udać się w podróż. Wyjechał więc do Warszawy, stamtąd do Berlina, Szwajcarii, a przy okazji zajrzał do Włoch i po roku szwendania się po świecie wrócił do domu odmieniony, czyli światowy. Z niezmierną ostrożnością godną wytrawnego myśliwego zaczął badać okolicę w poszukiwaniu łani do ustrzelenia. Jednego był pewien, łania nie musi być ani piękna, ani mądra, byle do małżeństwa wniosła wielki posag.
Resztę muszą Państwo doczytać sami. Wszystkim zainteresowanym podpowiem, że książka jest dostępna w Federacji Bibliotek Cyfrowych.
***
Poniżej kilka „właścicielek posagów” w welonach.
Poniższy obraz zatytułowałabym „Ślub z rozsądku”.
***
[1] Jarmarki odbywały się nie tylko celem sprzedaży towarów, przy okazji załatwiano wiele innych interesów, nie brakowało na nich także prostytucji i hazardu.