Zapraszam na XIX-wieczne salony
W XIX wieku bez życia towarzyskiego nie było w ogóle życia wśród wyższych sfer. Parafrazując Kartezjusza można by było powiedzieć, „bawię się więc jestem”. A kto się nie bawił, ten znikał dla świata. Rzeczą zupełnie naturalną było to, że kobiety ogłaszały wszem i wobec swoje stałe dni tygodnia, w których zamierzały przyjmować w domu gości. W konsekwencji mówiono o czwartkach u pani Adamowej, czy o wtorkach u pani Arturowej. Przy tak częstych spotkaniach zwanych po francusku jour fixe’ami, trzeba było wymyślać dla zaproszonych rozrywki tak, aby nie popaść w rutynę, a gości nie skazywać na nudę. Zapraszano więc śpiewaczki, zamawiano pianistów czy też humorystów. Do takich salonowych humorystów drugiej połowy XIX wieku należał Artur Bartels (patrz zdjęcie obok, 1818 – 1885 r.). Nie wiem, czy nie pierwszy polski satyryk, pieśniarz i bard salonowy – takie chodzące trzy w jednym. Na prośbę gości sypał dowcipem, śpiewał z gitarą napisane przez siebie piosenki, a jak nie śpiewał to deklamował to i owo. Będąc duszą towarzystwa, cieszył się powszechnym uznaniem. Drzwi najlepszych salonów stały przed nim otworem. Dziś pozostaje on autorem zapomnianym, a szkoda ponieważ niejedna jego piosenka mogłaby z powodzeniem bawić współczesną publiczność. Zresztą zapraszam do przeczytania jednego z jego wierszyków.
Poniżej obraz Henryka Siemiradzkiego pt. Koncert Szopena.
Poniżej już nie salon, ale zwykła towarzyska zabawa.