Czy kobieta może czytać książki?
W XIX wieku nie było wątpliwości, kobieta była istotą ułomną fizycznie i intelektualnie. Nie była zdolna do wytężonej nauki, ani do wykonywania większości zawodów. Jej miejsce było w sypialni, pokoju dziecięcym, w kuchni, salonie, ale nie w bibliotece czy też na wyższej uczelni. Jeden z poradników savoir vivre pouczał: „mężczyzna w stosunku do kobiety nie powinien nigdy zapominać o swej przewadze umysłowej i fizycznej (…), ale z przewagi tej nie wolno mu prawie nigdy korzystać”.
W kontekście takich założeń zrodził się nie lada problem, to jest czy w ogóle powinna czytać książki, a jeżeli tak, to jakie. Jedni byli zdania, że książki kobietom przydać się mogą co najwyżej na papiloty, inni bywali bardziej wyrozumiali. Aż w końcu głos zabrała K. Hoffmanowa. Jej zdaniem kobieta od czasu do czasu może coś przeczytać, ale nie powinna nadużywać tej rozrywki. Tym bardziej, że nie ma pewności, czy dobrze zrozumie czytany tekst, z uwagi na słabość umysłu. „Nigdy nie radzę kobiecie unosić się tą próżnością, ażeby koniecznie za bardzo oczytaną uchodzić…” – Pouczała autorka. Szczególną ostrożność należało wykazywać w stosunku do romansów. Były to książki nader niebezpieczne. Rozpalały wyobraźnię i sprawiały, że czytelniczki zaczynały wzdychać do urojonego szczęścia i urojonych kochanków, zaniedbując rodzinę. W dodatku lektury takie łudziły kobiety wizją idealnego świata, a w konsekwencji prowadziły do rozczarowania życiem codziennym, w szczególności mężem. Jednym słowem niczym używki psuły umysły, poprawiająca chwilowo nastrój; niestety kosztem rodziny. Tak więc autorka zalecała czytanie romansów dopiero po ślubie i to kobietom dojrzałym. Podobne zdanie miał autor tekstu publikowanego na łamach pisma pt. „Niewiasta” z 01.10.1860 roku, nazywając romanse „książkami zbójeckimi”, zresztą oddajmy głos autorowi.
***
Poniżej żart z pisma satyrycznego pt. Kolce z 1898 roku (nr 7).
Inny znów poradnik z początku dwudziestego wieku stwierdzał, co następuje: „Niech więc twoja żona czyta – lecz niech sama, broń Boże, nie pisze! Niech lubi i zna się na muzyce i teatrze – lecz poza amatorskiem domowem graniem na fortepianie niech nie marzy o laurach wirtuozostwa na publicznych koncertach lub amatorskich scenach!” Zdaniem ówczesnych autorytetów, nic tak nie psuło kobiety jak sukces, popularność i uznanie; te przyjemności były zastrzeżone wyłącznie dla mężczyzn.
Tekst jest częściowo fragmentem mojej książki pt. „Miłość kobieta i małżeństwo w XIX wieku”.