Testamenty samobójców
Samobójstwo w wielu cywilizacjach traktowane było jak czyn godny potępienia, a nawet jak zbrodnia. Kodeks karny Karola V (Constitutio Criminalis Carolina) z 1532 roku, a wcześniej „Zwierciadło saskie” odebranie sobie życia uznawały za przestępstwo na równi z spędzeniem płodu, sodomią czy kazirodztwem. Podobne stanowisko prezentowało chrześcijaństwo, które widziało w nim złamanie siódmego przykazania i odrzucenie największego daru pochodzącego od Boga. Ten, kto dopuścił się tego karygodnego czynu, zasługiwał na karę. Z tego też powodu praktykowano w Europie wykonywanie egzekucji na ciele samobójcy przez palenie zwłok, ćwiartowanie, topienie ich w zamkniętych beczkach, wrzucanie do bagien, rozczłonkowywanie… Obowiązujący na Śląsku od 1709 roku kodeks karny (wprowadzony przez Józefa I) nakazywał, aby kat wywiózł zwłoki za miasto i pogrzebał je pod szubienicą (art. 17).
W Polsce przedrozbiorowej jeżeli nawet nie wymierzano kary, to jednak przestrzegano zasady, by ciałem grzesznika nie pokalać święconej ziemi. W konsekwencji jego zwłoki zakopywano poza granicami cmentarza, na przykład na rozstajach dróg. Zwyczaj ten znany był jeszcze w XIX wieku. Ksiądz Józef Stolarczyk, który w 1847 roku przybył do Zakopanego, by założyć tu pierwszą parafię i tym samym cywilizować górali, w swojej kronice opisywał, jak to w 1864 roku zastrzelił się z powodu „melancholii niejakiej” bogaty gospodarz Wojciech Walczak. Samobójca pochowany został w obrębie cmentarza, co wzbudziło oburzenie miejscowej ludności. Gdy przedłużała się zima, a ziemia nie wydawała plonów, nie było wątpliwości, że przyczyną tego nieszczęścia było złamanie odwiecznego zwyczaju. Jak pisze ksiądz, „wiele bardzo pracy mię kosztowało, nim mogłem tego nieszczęśliwego trupa od wykopania obronić”. Badacz kultury Podhala Juliusz Zborowski, który w 1911 roku dopytywał o tą sprawę, dowiedział się od miejscowych, że w tym czasie wybuchł wręcz bunt przeciwko proboszczowi, a trupa samobójcy już zaczęto wykopywać, by spalić pod Reglami. Ksiądz postawił na szalę cały swój autorytet i wygrał, choć długo nie chciano mu zapomnieć jego uporu.
Element sankcji pośmiertnej dla samobójców znajdujemy także w wydanym w Rosji Kodeksie kar głównych i poprawczych, a obowiązującym od 1847 roku na terenie Królestwa Polskiego. Posiadał on cały rozdział poświęcony samobójstwom. Artykuł 944 kodeksu przewidywał brak możliwości testowania przez osoby, które targnęły się na własne życie i w konsekwencji bezskuteczność czynności dokonanych na wypadek śmierci.
Z poradnika z 1919 roku Henryka Cederbauma pod tytułem „Jak napisać testament własnoręczny” – dowiadujemy się, że rosyjski prawodawca w 1903 roku zniósł tą dziwaczną sankcję. Autor zauważał, że nie może być na nią miejsca także w prawodawstwie naszego kraju, który po odzyskaniu niepodległość wypracowywać będzie swoje własne ustawy. Chodziło nie tyle o hołdowanie rzymskiej zasadzie „mori licet, cui vivere non placet” (wolno umierać temu, kto żyć nie chce), ale przede wszystkim o brak możliwości utrzymywania przy testowaniu odpowiedzialności zbiorowej. Jak konstatował autor, karanie obdarowanych byłoby „urągowiskiem” zasad słuszności i doprowadzało do tego, że ci, którzy w ostatnich chwilach byli dla zmarłego być może najbliższymi i jedynym wsparciem, byliby karani za swoje oddanie. W konsekwencji od 1903 roku testamenty samobójców należało uznawać za ważne, chyba że testator w przypływie szaleństwa sporządził akt ostatniej woli, a następnie targnął się na własne życie. W takim jednak przypadku co najwyżej stan umysłowy mógł wpływać na ważność dokumentu, ale nie popełniony czyn.
Poniżej fragment kodeksu kar głównych i poprawczych: