Zapraszam do dawnej karczmy
Na wsiach „domami kultury” były karczmy. Należały one do pana wsi, który dzierżawił je najczęściej Żydom. Po pracy przychodzono do nich chętnie, po to by spotkać się z innymi, pogadać i posłuchać rzępolenia na skrzypkach. Gdy nie było pieniędzy na paczkę tytoniu czy wódkę, przynoszono jajka, gęsi, garnce zboża, ziemniaki, płacąc w naturze.
W miejscach takich z zaciekawieniem przysiadano się nie tylko do wędrownych muzyków, ale do wszelkiej maści pędziwiatrów, którzy przychodząc z daleka, przynosili wieści. Dzięki temu bez czytania gazet można było dowiedzieć się, co dzieje się w kraju i okolicy, czy nie zanosi się na jakiś koniec świata, na wojnę lub powstanie. Nie lada atrakcją był Jasiek co to poszedł do wojska, a teraz wrócił w pięknym, kolorowym mundurze na przepustkę. To był dopiero człowiek światowy. Bywał poza granicami zaborów, czyli prawie zagranicą, w dodatku na służbie stykał się z najrozmaitszymi ludźmi, a czasem nawet widział samego „cysorza”. Opowiadał więc taki Jasiek o dziwach, o górach tak wysokich, że można by na nich od słońca fajkę zapalić, o kościołach całych ze złota, o kłosach zboża na pół metra, o kamienicach wysokich jak Tatry, o ogromnej ilości wina, w których się ludzie kąpią i myją. A prosty lud słuchał tych farmazonów z otwartymi ustami, przyjmując je za dogmat. Wspominał W. Witos.
Gdy karczma stała przy uczęszczanej drodze, obrotny dzierżawca dbał o to, by przewidzieć w niej dodatkowe pomieszczenia do spania dla podróżnych. W konsekwencji przekształcała się w zajazd. Jak wynika z dawnych pamiętników, pojęcia te używano dość dowolnie (zamiennie). Co dla jednego było karczmą, dla innego zajazdem. Jednym słowem, każdy zwał, jak chciał.
Poniżej działająca do dziś karczma Rzym w Suchej Beskidzkiej.
Poniżej budynek opisany jako Czerwona Karczma.
Poniżej karczma w Podlodowie.
Poniżej karczma w Oratowie na Ukrainie (zdjęcie z 1910 r.).
Poniżej karczma w Oszmianie na Białorusi.
Poniżej dwa obrazy Władysława Szernera przedstawiające karczmę w Orońsku.
Poniżej obraz Antoniego Kozakiewicza pt. Wesele przed karczmą (kliknij, aby powiększyć).
Poniżej budynek przypominający kształtem karczmę, aczkolwiek opisany na szyldzie jako hotel (najprawdopodobniej zdjęcie pochodzi z Czortkowa). Kliknij, aby powiększyć.
***
Poniżej obraz Seweryna Bieszczada przedstawiający wnętrze karczmy po bójce. Znajdziemy na nim elementy charakterystycznych dla życia codziennego w XIX wieku. Oto za szynkwasem (czyli bufetem) stoi Żyd, bo to właśnie Żydzi najczęściej brali w dzierżawę takie miejsca. W drugim pomieszczeniu widać jego dzieci. W karczmach często pomieszczenia mieszkalne przylegały do tych przeznaczonych dla gości.
Kliknij, aby powiększyć.
Do dziś zachowała się karczma U Wnuka w Zakopanym. Budynek został postawiony ok. 1850 r. przez Józefa Krzeptowskiego, w dodatku jako pierwszy dom piętrowy na Podhalu. Do końca XIX w. działały tu karczma i sklep, prowadzony przez Żyda Samuela Riegelhaupta. Potem był tu pierwszy urząd pocztowy, pierwsze kasyno Towarzystwa Tatrzańskiego, czytelnia z biblioteką. W 1907 r. wnuczka Józefa Krzeptowskiego poślubiła Jana Wnuka. I z tego też powodu prowadzony przez nią lokal zaczął być nazywany karczmą U Wnuka.
Jak wynika ze wspomnień Włodzimierza Wnuka (syna w/w), który dzieciństwo spędził w tym miejscu (ok. 1925) pełno było tu obcisłych białych portek, serdaków i cuch, dźwięczały ciupagi, a śpiewy i pokrzykiwania niosły się pod sam kościół, ku rozpaczy księdza. Zgodnie z zasadą „klient nasz pan” lokal otwierano o szóstej, tak aby jadący z drzewem chłopi z Kościeliska, Witowa i Chochołowa mogli wstąpić tu dla rozgrzania się z zewnątrz i od środka. Karczmę zamykano o 24.00, po usunięciu siłą ostatnich maruderów. Niektórym i tak wydawało się, że to za wcześnie, więc po zamknięciu stawali pod oknami i wołali: „Panie Wnuk, coście taki pon, puście przecie nos, otwierojcie!”. A czasem trafiał się i taki klient, który w środku nocy przystawiał do ściany drabinę, wchodził po niej na wysokość piętra i walił pięścią w „oszkloną werandę” przylegającą do sypialni.
Do karczmy górale przychodzili także na „litkup”, czyli tradycyjne wspólne opijanie dokonanej sprzedaży (na przykład nieruchomości czy konia). W szczególności nabycie konia wymagało specjalnej oprawy, tym bardziej że był on dla górala arcyważny. Na podwórzu przed budynkiem zaglądano zwierzęciu w zęby, by sprawdzić jakość towaru, następnie na dowód dobicia targu uderzano dłonią o dłoń, po czym można już było pójść do karczmy i opić transakcję. Korzystali na tym przypadkowi goście, których częstowano z gestem.
Nie zawsze jednak bywało tak elegancko. Zdarzało się, że ktoś wpadał w szał, lała się gorąca góralska krew, pękały kości, szyby wylatywały na ulicę. Niczym niewyróżniający się chłopi nagle przekształcali się w groźnych furiatów. „A my, dzieci, z przerażonymi oczyma, zadawaliśmy sobie już wtedy pytanie, na które nie ma odpowiedzi: skąd biorą się w ludziach, ot zwyczajnych, spokojnie sobie na co dzień żyjących, te piekielne moce i dzikie pasje, skąd w ich żyłach już nie gorąca krew, ale wrzący ukrop[…]” -wspomina Włodzimierz Wnuk.
Chyba łatwiej byłoby opisać, co też na podwórzu karczmy U Wnuka się nie działo, ponieważ większość życiowych góralskich spraw wymagała zarówno obgadania na forum publicznym w tym właśnie miejscu, jak i opicia. Nawet wyrywanie zębów nie mogło się obejść bez gorzałki. Wprawdzie w „Kurierze Zakopiańskim” z 4 sierpnia 1892 roku ogłaszał się fachowiec, to jest dentysta „wszech nauk lekarskich” Bronisław Tabor, mieszkający na ulicy Kościeliskiej za kościołem. Nie zmienia to postaci rzeczy, że jeszcze na początku XX wieku wielu górali wolało usługi prostego kowala, który miał zawsze przy sobie dentystyczne obcążki owinięte w prawie czystą szmatę. Przeprowadzanie zabiegu przed karczmą bynajmniej nie było przypadkowe. Przecież pacjenta najpierw należało znieczulić, do czego doskonale nadawała się gorzałka, a i kowal dla pewniejszej ręki lubił się napić. Po takim przygotowaniu wychodzono na podwórze, wyrywano, co trzeba, po czym wracano do środka, by opić pomyślny przebieg sprawy. W dodatku wódka działała dezynfekująco, więc można powiedzieć, że pacjent raczył się alkoholem w celach zdrowotnych. Nikt nigdy nie skarżył się na usługi kowala Nitonia, który był człowiekiem niemal wykształconym w swoim fachu, bo podczas I wojny światowej asystował felczerowi.
***
Tekst dotyczący karczmy U Wnuka stanowi fragment mojej książki pt. „Sielankowanie pod Tatrami, życie codzienne i niecodzienne Zakopanego w XIX wieku” Wydawnictwo Czarne