Na co narzekali sędziowie w XIX wieku?
Praca prawnika nie należy do łatwych. Tak jest dziś i tak było dawniej. Na łamach „Gazety Sądowej Warszawskiej” z 1873 r. znaleźć można informację, że oto w Londynie w wyniku nędzy zmarł z głodu pewien adwokat. Inny będąc w trudnym położeniu, dopuścił się kradzieży jedzenia. Mowa, którą wygłosił w sądzie na swoją obronę, wskazywała, że był dobrym prawnikiem i mądrym człowiekiem, a jednak nie ominęła go bieda. Jak wynikało z akt, przez całe tygodnie karmił się tylko chlebem i herbatą, sprzedał ostatni surdut i koszulę. Mając przed sobą widmo śmierci z niedożywienia, zdecydował się na popełnienie kradzieży. Sąd po rozważeniu wszystkich okoliczności, w tym tych łagodzących, wydał wyrok, w którym skazał obwinionego na 6 miesięcy więzienia.
Na terenie naszego kraju – jak się zdaje – nie było lepiej. Na łamach „Czasu” z 1895 r. przeczytać możemy takie oto ogłoszenie:
„Były adwokat przysięgły i obrońca sądowy w Królestwie Polskim zmuszony okolicznościami do wychodźstwa z kraju, a obecnie zostający z żoną i trojgiem małoletnich dziatek w pożałowania godnem położeniu i nędzy, prosi litościwe i szlachetne osoby o jakąkolwiek zapomogę lub odpowiednią stałą pracę. Nędza sprawdzona (tj. potwierdzona – przypis aut.) przez Siostry Miłosierdzia. Łaskawe datki lub ofiarowanie jakiej pracy dla proszącego przyjmuje Administracya „Czasu”.
W XIX w. powody do narzekań mieli także sędziowie. Na łamach pisma o dość osobliwym tytule „Urzędnik w Połączeniu z Prawnikiem” z 1887 r. zamieszczona została taka oto relacja jednego z sędziów powiatowych na temat wykonywanego zawodu:
„Wedle mego poglądu leży cała wada w organizmie (tj. organizacji – przypis aut.) sądów powiatowych, w przeciążeniu pracą i nieodpowiedniej płacy, jako też w związaniu sędziego powiatowego z jego posadą.
O przeciążeniu pracą mówiono już wiele. Nikt poza sferami sędziowskiemi stojący nie ma pojęcia jak rzemieślniczo (…) musi każdy sędzia pracować, aby wypadające na niego przeciętnie 20 kawałków dziennie załatwić, tj. numery tychże w protokole wykreślić, pomimo prawie codziennie odbywanych terminów rozpraw, przesłuchań (…) i pozaurzędowych komisyjnych czynności.
Cóż, dopiero kierownik sądu powiatowego, który o wszystkim wiedzieć i pamiętać i za wszystko odpowiadać musi. Przydział pracy, rewizja tejże, nadzór nad manipulacją, aresztami, przyjmowanie partyi, administracja różnymi funduszami itp. Czynności (te – przypis aut.) zabierają mu obok rozpraw, które sam prowadzi, niemal cały dzień, a ponieważ wypada mu przodować co do ilości i jakości pracy, więc bardzo często musi on nocny odpoczynek poświęcać tejże, aby nazajutrz pomimo niewyspania i znużenia, znów z pełną przytomnością umysłu godnie wobec podwładnych i stron reprezentować swoje stanowisko.
Osobliwie w małych miasteczkach, gdzie każdy jego ruch, każda mina, każde słówko bywa rozbierane i krytykowane, jakiej to siły woli potrzeba, aby wydołać wszystkiemu i pomimo upadania na ciele i duchu zachować w tym chaosie najróżnorodniejszych żądań i wymagań zupełną przytomność umysłu!
Szczęście dla niego jeszcze, jeżeli ma uczciwych podwładnych, ale jeśli ma między urzędnikami, woźnymi lub dyurnistami tylko jednego wroga, który mu na każdym kroku przeszkody pod stopy kładzie; jeśli podwładni, pomimo doglądania i napominania, a nawet karania nie spełniają swych powinności, jeżeli w tej tak skomplikowanej maszynerji co chwila ruch ustaje, a on za każdą usterkę czuje się być odpowiedzialnym, lecz zaradzić wszystkiemu nie ma sił, ogarnia go w końcu zwątpienie i apatja. Do tego przyczynia się wielce niedostateczność płacy.
Nie nam marzyć o podobnych płacach, jakie mają angielscy sędziowie (…). W urzędach polityczno-administracyjnych, a szczególnie w naczelnych instytucjach szuka karjery i znajduje ją młodzież po większej części zamożna. Do sądownictwa zaś garnie się przeważnie najuboższa klasa prawników – ludzie, którzy o głodzie i chłodzie pracują dzień cały po lekcjach, dyurnach itp. (…). Taki ukończony prawnik musi 2-3 lata pracować przy sądzie jako bezpłatny praktykant. (…) Czem ci ludzie żyją, jak oni latami bezpłatnie pracować potrafią, to nikogo nie obchodzi”.
W dodatku – jak zauważa dalej autor – każdy podejmujący się bezpłatnej praktyki sądowej musi mieć zaświadczenie, że aż do uzyskania urzędu ma zapewnione utrzymanie. W rezultacie żenią się tacy z konieczności, aby mieć chwilowo zabezpieczony byt dzięki posagowi żony. Pną się w pocie czoła po zawiłych szczeblach sędziowskiej kariery, by dopiero mając 45 lat, zostać sędzią powiatowym – z siłami nadszarganemi pracą, ze steranym własnym majątkiem, jeśli jaki posiadał, w długach, jeśli nie miał żadnego majątku, utraciwszy wszystkie idealne poglądy na świat i ludzi.
Przyjmuje się, że życie w małym miasteczkach jest tańsze, co wcale nie jest prawdą. Za liche mieszkanie trzeba płacić tyle co w dużym mieście za wygodne i dobre. Z wyjątkiem niektórych artykułów spożywczych za wszystko na prowincji przepłaca się, a do tego brakuje podstawowych produktów, więc odzież, książki, sprzęty domowe, a nawet kawę i cukier, trzeba sprowadzać z dużych miast. W dodatku, jeżeli sędzia powiatowy ma dzieci, które przecież chodzą do szkoły, to „musi nie raz cudów finansowych dokazywać, aby jako tako istnieć.”. A ile wydatków pociąga za sobą stanowisko, które przecież trzeba reprezentować godnie? Ile kosztują składki, datki dawane chodzącym po kolędzie, czy też na cele dobroczynne, wreszcie napiwki, które wypada wręczać przy wielu okazjach? Do tego nie raz sędzia jako pierwszy urzędnik powiatu przy zakupie przepłacać musi, by nie zostać posądzonym o to, że chce przyjmować od sprzedającego jakiekolwiek finansowe korzyści.
W dodatku życie na prowincji nie jest łatwe jeszcze z jednego powodu. Przecież każdy potrzebuje odpoczynku po pracy i rozrywki. Jaką tymczasem ma sędzia rozrywkę, mieszkając w małym miasteczku, gdzie oprócz księdza, adiunkta, aptekarza i poczmistrza nikogo do przyzwoitej rozmowy nie znajdzie. Jak łatwo się domyśleć, doskwiera mu samotność.
Tekst podpisano „jeden sędzia powiatowy w imieniu wielu”.