O birbantach, utracjuszach i pannach na wydaniu w satyrze F. Kostrzewskiego

Czytając dziewiętnastowieczne pamiętniki i prasę, nie raz natrafimy na określenie „kawalerskich długów”.

Potrzeba imponowania otoczeniu była w tamtych czasach ogromna. Niejeden, robił, co mógł, by podczas towarzyskich spotkań uchodzić za bogatszego i lepiej urodzonego. Biedny studencina mieszkający na stancji notorycznie nie dojadał, by odłożyć nieco grosza na dorożkę, białe rękawiczki i lornetkę do teatru. Byli i tacy, którzy w swej rozrzutności brnęli jeszcze dalej, tracąc pieniądze na zabawy do rana, hazard i kobiety.

Poniżej rysunek Franciszka Kostrzewskiego pt. Kawalerskie zabawy.

Poniżej akwarela Władysława Zahorskiego z 1904 r. pt. Przenosiny studenta.

Zdarzało się, że kolega za sprawą innego kolegi poznawał skromną aktoreczkę z teatru. Piękne stroje, mocny makijaż i fakt obcowania ze sztuką na niejednym robił wrażenie. Do tego dziewczyna była pewna siebie, ba – nawet wyzwolona. Organizowała przyjęcia w gronie innych aktorek, podczas których recytowano fragmenty teatralnych sztuk, śpiewano nie zawsze przyzwoite piosenki i pito szampana. Atmosferą takich spotkań można było się upić. W dodatku po skończonym przyjęciu aktorka pozwalała ściągnąć sobie gorset, a nawet zostać na noc. Nic więc dziwnego, że młody chłopak zadłużał się po uszy. Dostawał to, na co w przypadku panienek z dobrego domu mógł liczyć dopiero po ślubie. Był tylko jeden problem, aktoreczka cierpiała na chroniczny brak pieniędzy i gustowała w mężczyznach raczej dobrze sytuowanych. Tak więc by nie stracić w jej oczach i utrzymać miłość, należało bardzo się starać. Student przynosił więc kwiaty, kupował perfumy, biżuterię, a w razie potrzeby wspierał finansowo swojego „kwiatuszka”. Romans rozwijał się w tempie wprost proporcjonalnym do ilości gotówki przeznaczanej na potrzeby wybranki. Pieniądze przesyłane przez papę z prowincji nie starczały na takie ekstrawagancje. Ostatnią deską ratunku stawała się więc lichwiarska pożyczka u Żyda, której najlepszym zabezpieczeniem, było dobre nazwisko papy. Lichwiarz wiedział, że jeżeli sprawa długów zaciągniętych przez lekkomyślnego syna na kobiety wyjdzie na jaw, papa szybko zapłaci, tak by sprawie nie nadawać rozgłosu.

I tak oto rodziły się kawalerskie długi, o których nie raz czytamy w pamiętnikach.

Po latach studiów trzeba było opuścić miasto – ten teatr, w którym większość rekwizytów studenta była za pożyczone pieniądze. Wrócić do domu ze spuszczoną głową i poinformować ojca o wierzycielach, którzy niebawem pojawią się w ziemskim majątku niczym mroczne cienie przeszłości.

Byli też i tacy kawalerowie, którzy dochodzili do wniosku, że najlepszym sposobem uratowania budżetu będzie bogaty ożenek. Jak wspomina Roch Sikorski, wielu to „bowiem konkurentów za pożyczone od żydów pieniądze sprawiało cugi i liberye, żeby się strojnie okazywać pannie młodej i rodzicom, a później spłacało się to z posagu panny młodej? Widać na tym biednym świecie wiele rzeczy dzieje się oszukaństwem.”

W świetle tego, co napisano powyżej, w pełni zrozumiała staje się poniższa satyra Franciszka Kostrzewskiego. Panna w salonie może i z brzydkim zadartym noskiem, ale za to z perspektywą na posag od papci, więc wianuszek kłaniających się nisko wielbicieli jest.

Poniżej kolejna satyra Franciszka Kostrzewskiego. W domu może i bieda, obszarpany stary fotel, na stole pozew na pozwie…,

ale nic to, przy odrobinie inwencji w teatralnej loży nadal można odgrywać bywalca salonów i Rotszylda.

Poniżej kolejna satyra Franciszka Kostrzewskiego na narodową rozrzutność i brak zdrowego rozsądku. W zaprzyjaźnionym (zaufanym) gronie oczywiście można nieco ponarzekać na złe czasy…, pijąc szampana i jedząc ostrygi.

Poniżej satyra Franciszka Kostrzewskiego dotycząca gry w karty zwanej bezikiem.

Poniżej rysunek z pisma satyrycznego Kolce z 1900 roku (autor nieznany). 


[1] R. Sikorski „Łyki i kołtuny”-, str. 74