Jak wyglądała szkoła w 1801 r. Czyli o nauczycielu śpiącym na tapczanie i innych ciekawostkach
Właśnie czytam pamiętniki Ewy Felińskiej (1793 – 1859 r.). Są cudowną podróżą w czasie do pierwszej połowy XIX wieku. W jej wspomnieniach znaleźć można ciekawy opis szkoły, do której uczęszczała w 1801 r. (dokładna data zakończenia nauki nie jest znana).
Ewa Felińska (z domu Wendorff) była córką adwokata. Gdy miała 4 lata, jej ojciec zmarł na „wodną puchlinę”. Odszedł zbyt wcześnie, w konsekwencji nie zdążył dorobić się majątku, który mógłby być zabezpieczeniem dla osieroconej rodziny. Matka, będąc w finansowych kłopotach, postanowiła oddać córkę na wychowanie siostrze. W ten sposób autorka wspomnień w wieku 7 lat trafiła do majątku swojej ciotki w miejscowości Uznoha (obecnie teren Białorusi). Tutaj posłano ją do szkoły złożonej z jednej klasy, do której chodziły wszystkie dzieci z sąsiedztwa bez względu na wiek i umiejętności. Jak wspomina:
„Wstawszy, ubrawszy się i zmówiwszy pacierze, schodziliśmy się wszyscy do sieni, gdzie na długim drewnianym stole niemalowanym czekało gotowe śniadanie. O kawie albo herbacie ani słychać nie było: kasza, krupnik, zacierki nakarmiły do syta wszystkich bez wyjątku. Po śniadaniu zaraz nas wyprawiano do tak zwanej szkółki. Mały nędzny budyneczek stojący na jednym dziedzińcu z domem, nosił szumną nazwę szkółki.”
E. Felińska „Pamiętniki z życia Ewy Felińskiej”, Wilno 1856 r., T.I., s. 87 (tekst dostosowano do współczesnej pisowni)
Nauki udzielał dwudziestoparoletni pedagog tytułowany na wyrost panem dyrektorem. Jego nieodłącznym atrybutem był kij do bicia zwany dyscypliną. „Nie można go sobie wyobrazić bez tego znamienia dostojeństwa, którem wyrażał w nas przestrach i uszanowanie”, pisała E. Felińska.
Z uwagi na różny poziom wiedzy, dzieci uczyły się indywidualnie, w dodatku bywało, że dwóch różnych przedmiotów. Np. w czasie, w którym dziewczynki ćwiczyły pisanie, chłopcy przerabiali łacinę, a wszystko w jednym skromnym pomieszczeniu. Każde osobno podchodziło z podręcznikiem do nauczyciela, który wyznaczał zadanie na miarę zdolności danego ucznia. Następnie wracało na swoje miejsce. Po jego odrobieniu uczeń ponownie przychodził do dyrektora. Ten sprawdzał pracę uzbrojony w swój atrybut władzy i „za każdą pomyłkę wymierzał w dłoń ucznia klapsa, tak, że niektórym aż dłoń opuchła.” Na podkreślenie zasługuje, że dzieci były bite nie za bycie niegrzecznymi, ale za sam fakt popełnienia pomyłki.
Nie lada wyzwaniem była lekcja pisania. Nauczyciel miał własny wzór alfabetu w iście barokowym stylu. Wymagał nie tylko umiejętności stawiania liter, ale także kunsztu w kreśleniu „misternych wykrętasów”. Różyczek, arabesek, które zajmowały więcej „miejsca niż sama litera, która jakby tonęła w ozdobach. Jednem słowem, ta artystyczność była rozpaczą dla nieuków takich jak ja, którą nauczono pisać litery najprozaiczniej w świecie”.(str. 92)
Dyrektor, jak informował dzieci, był jedną z dwóch najmądrzejszych osób w całej mińskiej guberni. Jako pedagogiczna wyrocznia, nie musiał przejmować się konwenansami. Bywało, że gdy dziewczynki uczyły się kunsztownego pisania, on „przeleżał na tapczanie słuchając łaciny lub drzemiąc”. (str. 95)
Uczniowie nie mieli przerw. Stąd też, największą radością po kilkugodzinnej nauce było udanie się na obiad. Na dane hasło dzieci jak szalone rzucały się do drzwi, a dostawszy się na dziedziniec, biegły do domu, by zająć miejsca przy już nakrytym stole.
„Nie dziw, żeśmy tak chciwie korzystali ze swobody, dając ruch członkom odrętwiałym (…) przez długie siedzenie; była to bowiem jedyna przechadzka dozwolona regułą domu przez dzień cały. Po skończonym obiedzie nie dawano ani pół godziny wypoczynku i znów pędzono do szkółki, do której wracając wszyscyśmy okazywali więcej umiarkowania i nikt się nie spieszył.” (str. 96, 97)
Pod wieczór nauka dobiegała końca. Dzieci klękały, odmawiały pacierz, na pożegnanie całowały rękę dyrektora, po czym mogły pobiec do domu, by na drugi dzień rozpocząć ten sam rytuał.
Poniżej obraz Franciszka Wędrychowskiego. (Muzeum Narodowe w Warszawie) Wprawdzie powstał on około 1900 roku, w pełni jednak oddaje realia opisywane przez E. Felińską. Widzimy na nim nauczyciela sprawdzającego zadanie jednej z dziewczynek. W tym samym czasie każde z dzieci indywidualnie przerabia zadaną lekcję. Zajęcia odbywają się zapewne w domu nauczyciela, o czym świadczy kobiet (jego żona) siedząca po lewej stronie.
Kliknij, aby powiększyć.
***
Poniżej obraz Williama Bromley’a pt. Wiejska szkoła. Także na nim widać, że w szkole ławki i miejsca do siedzenia nie musiały być ustawione równolegle. W końcu każde z dzieci indywidualnie odrabiało zadanie. Po prawej stronie nauczyciel z dyscypliną sprawdzający, czy część dzieci opanowała materiał. Czyli wszystko jak we wspomnieniach E. Felińskiej.
Kliknij, aby powiększyć.