Wypadki na drogach w XIX w.
W zbiorach Muzeum Narodowego w Warszawie znajduje się obraz Alfreda Wierusz Kowalskiego z 1873 r. pt. „Wypadek w podróży”. Artysta należy do raczej mało znanych w naszym kraju, pomijając kręgi muzealników, antykwariuszy i kolekcjonerów. A szkoda. Jego dzieło stanowi doskonałą oprawę do rozpoczęcia opowieści na temat wypadków na drogach w XIX w. Proszę obejrzeć obraz i postarać się ustalić, co Państwo na nim widzą (kliknij, aby powiększyć).
***
Myli się ten, kto myśli, że wypadki na drogach są nieszczęściem zrodzonym dopiero w dobie automobili. Przed erą motoryzacji było jeszcze gorzej. Spłoszone zwierzęta wpadały na siebie, ślizgały się na lodzie, przewracały i ciągnęły za sobą wozy, innym razem tratowały przechodniów. „Przegląd Zakopiański” z 02.08.1900 r. informuje, że pędzące na oślep konie z pustym wozem przewróciły na Krupówkach księdza Miodowicza i poraniły go. Drugi z poszkodowanych, podpułkownik Kochańczyk, miał złamane dwa żebra i prawą rękę. W gazecie o tym samym tytule z 04.09.1902 roku można przeczytać, że spłoszyły się konie ciągnące pojazd pani Hawrankowej. W szalonym pędzie wpadły na ulicę Chałubińskiego i biegły dalej na oślep, ku przerażeniu przechodniów. Udało się je zatrzymać dopiero u wylotu Sienkiewicza, niestety, potłukły kilka osób.
Do tego drewniane wozy i powozy psuły się jeszcze bardziej niż samochody. Rwały się skórzane pasy, łamały dyszle i koła. By się o tym przekonać, wystarczy zajrzeć do słowniczka z 1829 r., pt. „Książka dla podróżnych, z której się łatwo wyrazów potrzebnych w podróży i w zdarzeniach ludzkiego życia nauczyć można”. Jakież tam można znaleźć bogate słownictwo związane z wypadkami na drogach i z zasadami udzielania pierwszej pomocy! (przykłady poniżej).
– Czy droga straszna?
– Droga idzie przez lasy, góry i między przepaściami.
– Tak jest bardzo wąska i przepaścista.
– Nie jedźże tak blisko przepaści (albo wody).
– Trzeba unikać lasów w wieczór albo w nocy.
– Pojazd wywrócił się.
– Zgubiłem trzewiki w pojeździe, szukaj ich.
– Trzeba podnieść powóz.
– Czy się połamał powóz?
– Czy to trudno naprawić?
– Zawołajcie chłopów na pomoc.
– Uwięźliźmy w błocie. Pożyczcie nam parę koni waszych, żeby nas wycią-gnęły.
– Otóż koń padł!
– Ponieważ nie sposób naprawiać pojazdu ze wszystkim, to wolimy iść pie-chotą.
– Ponieważ wielmożny pan w tej drodze wiele piechotą iść będziesz, radzę, abyś kazał sobie zrobić dobre trzewiki, mocne i wygodne, wziął parasol, prze-ścieradła i prowiant ze sobą.
– Czy pocztylion skaleczył się?
– Tak jest, skaleczył się.
– Wysiadajmy, by go ratować i ranę mu zawiązać.
– Pocztylion zemdlał, dajmy mu eau de luce.
– Wyciągnijmy powoli pocztyliona spod koni.
– On nogę złamał.
– On rękę złamał.
– On ma guz na czole. Czy nie trzeba przycisnąć guza pieniądzem, żeby się spłaszczył?
– Ma dziurę w głowie.
– On na kamień upadł, rozbił sobie żyłę, a krew nie chce ustać.
– A jeżeli krew nie uspokoi się, to trzeba na ranę nasypać cukru miałko utłu-czonego. Ja mam cukru tłuczonego, ile potrzeba.
– Koń się skaleczył, zdechł.
Henrietta Błędowska podaje, że do czasu zamążpójścia trzydzieści razy przewróciła się z karetą, a „ugrzęźnięć” w błocie nawet nie liczy. Karetę „poczwórną dwóch lokai nie mogło wydźwignąć, furmani musieli dopomagać, a matka moja na koźle z biczem […], nieraz trzewiki pogubiła, z czego był śmiech” .
W podobnym tonie utrzymany jest opis zimowej podróży do Zakopanego odbytej w 1834 r., kreślony ręką Wincentego Pola: „Krwawa była droga – co chwila załamywały się konie wraz z powozem na górskich potokach w dolinie Raby, a lubośmy w kilka powozów jechali, potrzeba było nieraz przyłożyć ręki do dźwigania powozu i wyrywania koni z połamanej kry na potokach” .
Podróżowanie w XIX wieku utrudniał brak porządnych map, znaków, utwardzonych dróg. Za punkty odniesienia służyły drzewa, pagórki, przydrożne kapliczki czy wieże kościołów. „Przy krzyżu skręcicie w prawo, a potem przy drugiej lipie w lewo” – takie można było słyszeć wskazówki od zatrzymanego po drodze chłopa. Choć właściwie o szczęściu mógł mówić ten, kto w ogóle miał kogo zapytać o kierunek, bo na rozległych niezamieszkanych terenach nieraz przez kilka godzin trudno było o żywą duszę.
Nie było także niczym nadzwyczajnym to, że po intensywnym deszczu drogi ubite w ziemi znikały. Łucja Rautenstrauch opisuje, jak to górale powożący jej furką co chwila wysiadali z wozu i szli naprzód, by sprawdzić, którędy będzie można przejechać. Jednocześnie przyznawali, że „po ostatnich deszczach zupełnie w tym nowym zburzeniu rozpoznać się nie mogą” .
Na ilustracji poniżej spłoszone konie i złamany dyszel. Widok, którego dziś już nie zobaczymy.
Poniżej informacja z krakowskiego „Czasu” z 1880 r. (nr 16) o tym, że w wyniku wypadku dyliżansu pocztowego zginęły (zostały uduszone) dwie osoby.
***
Powyższy tekst stanowi fragment mojej książki pt. „Sielankowanie pod Tatrami. Życie codzienne i niecodzienne Zakopanego w XIX w.” Wołowiec 2019 r. s. 41 – 46, Wydawnictwo Czarne
H. Błędowska, Pamiątka przeszłości. Wspomnienie z lat 1794–1832, Warszawa 1960, s. 260.
W. Pol, Obrazy z życia i natury, t. 1, Kraków 1869, s. 299.
Ł. Rautenstrauch, Miasta, góry i doliny, Poznań 1844.