Choroby leczone w Zakopanem w XIX w.

W XIX i na początku XX w. gruźlicę nazywano „jednym z najstraszniejszych wrogów ludzkości”. Budziła lęk, taki jak dziś nowotwór. Kto zapadał na płuca, naznaczany był stygmatem śmierci, choć niektórym udawało się przeżyć. Suchoty determinowały wiele ludzkich zachowań. W pamiętnikach z XIX w. nieraz można znaleźć wzmianki o tym, że rodzice nie wyrazili zgody na wydanie córki za mąż, bo kandydat do ręki okazał się gruźlikiem. Innym razem to panna tłumaczyła, że zerwała zaręczyny, bo nie mogła obciążać narzeczonego swoim stanem zdrowia i niepewną przyszłością.
Nie sposób określić, kiedy pod Tatrami pojawiła się pierwsza osoba cierpiąca na płuca i inne przypadłości. W relacji Franciszka Kleina z 1827 r. można znaleźć informację o cudownych właściwościach wody z Morskiego Oka, której picie miało pomagać na „uciążliwości żołądkowe” w postaci braku łaknienia. Zdaniem autora zdecydowanie większą popularnością cieszyła się jednak żętyca, to jest serwatka z owczego mleka, „tak walnie pomagająca na choroby piersiowe i ogólne osłabienie organów”. Tak więc pierwsi rekonwalescenci przyjeżdżali pod Tatry nie tyle, by wdychać, co pić.
Ludwik Zejszner we wspomnieniach z podróży opublikowanych w 1849 r. podaje, że corocznie przybywało do Zakopanego kilkanaście osób „dla użycia tego produktu wysokich gór”, a przy okazji wspomina o czystym powietrzu, które też miało być korzystne dla zdrowia, choć raczej w drugiej kolejności . W tekście wydanym dwa lata później Zejszner znów zachwala właściwości serwatki. Zauważa przy tym, że na im wyższych stokach pasione są owce, tym większa jej skuteczność. Jednocześnie ubolewa, że tak mało osób jej „używa”. Wynikało to z faktu, że w Zakopanem w tym czasie niewiele było miejsc, „gdzie by można wygodnie mieszkać i być zaopatrzonym w potrzeby konieczne do życia wygodniejszego” .
Kazimierz Wodzicki w opisie podróży z 1850 roku wskazuje, że leśniczy Schmit z Kościeliska przyjmował gruźlików w swojej leśniczówce. „Zastałem [tam] kilkunastu chorych pijących żętycę, z żółtymi, wychudłymi twarzami. Suchotnicy niemający za co jechać umierać do Włoch, przedłużają nędzne życie tym aromatycznym powie-trzem. Kaszlące grono mnie zapytało, czy myślę wstąpić do ich towarzystwa” .
Liczba leczących się zaczęła wzrastać, gdy około 1860 roku profesor Józef Dietl zaangażował się w przysyłanie do Zakopanego chorych na gruźlicę. Aż w końcu doktor Tytus Chałubiński przywiózł z angielskich uczelni nowiny o uzdrawiającym działaniu górskiego klimatu, czym potwierdził wcześniejsze przypuszczenia w tym przedmiocie .
Tak oto żętyca zyskała konkurencję w postaci coraz bardziej reklamowanego górskiego powietrza. Chałubiński wysyłał swoich pacjentów pod Tatry, a za nim czynili to inni lekarze, dla których był wyrocznią. Gdy szwagier doktora zachorował na gruźlicę, ten przywiózł go pod Giewont i trzymał tu przez rok. Stan chorego po-prawił się znacznie, co było widomą oznaką cudownych właściwości klimatu . Zakopane zaczynało współzawodniczyć z uzdrowiskami z Niemiec, Francji i Włoch, na których odwiedzanie mogli sobie pozwolić tylko najbogatsi. „Przegląd Zakopiański” z 9 maja 1901 r. zwracał uwagę, że już czas najwyższy, by Polacy przestali jeździć do niemiec­kich „badów”, a zaczęli popierać rodzime miejsca lecznicze. Wybór taki powinno podpowiadać im poczucie godności narodowej, polegające na tym, by nie lokować ciężko zarobionych pieniędzy w kieszeni zaborcy, który w ten sposób zgromadzony kapitał będzie przeznaczać na niszczenie polskości. „Żaden szanujący siebie Polak do Niemiec na lato jeździć bezwarunkowo nie powinien; nie wolno nam polskim groszem napełniać niemieckich nigdy nienasyconych kieszeni” – stwierdzał stanowczo autor artykułu .
Bez wątpienia w drugiej połowie XIX wieku Zakopane było bardziej cudowną miejscowością niż współcześnie. Obok gruźlicy leczono tu także ogólne wyniszczenie organizmu, anemię, blednicę, „odrętwiałość narządów pokarmowych”, choroby kobiece, „niedomogi nerwowe”, „wstrząśnienia moralne”, melancholię, „zołzy otępiałe”, a także choroby „narzędzi trawien­nych” połączone „ze zboczeniami czynnościowymi”.

Poniżej zdjęcie z 1925 r. przedstawiające sanatorium nauczycielskie w Zakopanym. Chorzy podczas tzw. „werandowania” leczący się górskim powietrzem.

Powyższy tekst stanowi fragment mojej książki pt. „Sielankowanie pod Tatrami. Życie codzienne i niecodzienne Zakopanego w XIX w.”