Ginące zawody – druciarz

W Muzeum Krakowa znajduje się przepiękne zdjęcie krakowskiego fotografa Ignacego Kriegera przedstawiające druciarza. Doskonałe na początek opowieści o zawodzie, który odszedł w zapomnienie.

Ze zbiorów Muzeum Krakowa

Poniżej pocztówka z druciarzem (nieznane miejsce wykonania).

Poniżej sprzedawca drobnych metalowych przedmiotów, a może i druciarz. Chyba nie do końca dobrze wybrał swoją klientelę.

***

Żyją jeszcze ludzie, którzy pamiętają druciarzy. Chodzili oni od kamienicy do kamienicy, od miasteczka do miasteczka, sprzedawali drobne metalowe przedmioty (np. łapki na myszy), reperowali pęknięte garnki. Byli nieodzownym elementem dawnego krajobrazu. Dzięki grupie pod nazwą „Stary Kraków” na Facebooku udało mi się dotrzeć do wspomnień na ich temat. Dowiedzieć się, na czym polegała ich praca i móc to spisać – doświadczenie bezcenne.

Anna: „Jestem rocznik 1963 i w 1969 sprowadziliśmy się na Osiedle Robotnicze na ul. Praskiej. Pamiętam jak chodzili pomiędzy blokami i ich okrzyki „garnki drutuję, drutuję garnki”.

Ewa: „Pod koniec lat 60-tych przychodzili na podwórka kamienic na Osiedlu Oficerskim, potem nagle zniknęli, nam dzieciakom bardzo się to podobało.”

Ewa: „Też pamiętam „garnki lutuje, drutuje” ul. Kasprowicza, przełom lat 50 i 60-te.”

Dominika: „W XIX i XX specjalizowali się w tym Romowie.”

Stanisław: „Pamiętam ich bardzo dobrze, podobnie jak odpustowych sprzedawców. Ci pierwsi krzyczeli:

„Każda gospodyni, każda kucharka jest sobie majstrem od swojego garnka. Sama sobie zepsuje, sama zreperuje. Bez cyny, bez kwasu, bez żadnego ambarasu! Zaraz państwu pokażę ino się dopnę. Odejdź chłopczyku ( i ciszej) bo cię w dupę kopnę”.

Tych glinianych drutowanych garnków było u nas kilka. Ciekawostka na koniec: czeskie obraźliwe przezwisko Słowaków to „dratelnik””.

Łucja: „Zdjęcie takiego naprawionego rondla – poniżej. Ponieważ pęknięcie było duże, to od środka jest wstawiona „łata”, dodatkowo zabezpieczona widocznymi nitami. Solidna robota sprzed wieku. Z dzieciństwa pamiętam jeszcze druciarzy, chodzili po podwórkach i nawoływali.”

Fotografia dostarczona przez p. Łucję

Poniżej zdjęcie nadesłane przez p. Erwina z dopiskiem „od lat w rodzinie”.

***

Zbigniew: „Pamiętam wołanie na podwórku kamienicy przy ul. Długiej 65 w Krakowie: Garki drutowaaaać – gliniane garki naprawiaaaać…”

Alicja: „Pamiętam druciarza, który przychodził na podwórko i wrzeszczał „gaaaarki naprawiaaać!” I pewnego razu się doczekał, babcia wychyliła się z balkonu i zawołała „panie druciarz, trzecie piętro!” Usiadł sobie potem na stołeczku na środku kuchni i naprawiał garnek – ja, wówczas chyba trzyletnia, gapiłam się zapamiętale. Zalutował garnek, dał mi na pamiątkę jakąś śrubkę i poszedł.”

Maja: „Pamiętam jak najpierw na ulicy rozlegał się głos: gaaarki drutuje…gaaaarki drutuje…, wszyscy wiedzieli, że i z garnkiem, i z nożyczkami trzeba zbiec. Potem ustawiał te maszynerię na parterze i już za chwilę szedł dalej.”

Katarzyna: „Jak przez mgłę pamiętam (musiało to być na przełomie 60/70 lat) jak na podwórku kamienicy na Starych Dębnikach pojawiał się pan z jakimś jakby stelażem na plecach i do dziś mam w pamięci charakterystyczny ,donośny ale melodyjny okrzyk „gaaarki drutuję, gaaarki lutuję, noooże ostrzę”.

***

Wszystkim, którzy zechcieli podzielić się ze mną wspomnieniami na temat druciarzy, serdecznie dziękuję.