Urok dawnych automobilów
Pod koniec XIX wieku społeczeństwo zaczęły elektryzować informacje o pojawiających się na drogach „automatycznych pojazdach”. Były one nader wątpliwe, bo czy ktoś widział kiedyś wóz jadący bez konia? No chyba że z góry. Ci o bardziej otwartych umysłach wpadali w zachwyt. Gdyby pojazdy takie faktycznie rozpowszechniły się na ulicach, podniosłaby się zdrowotność miasta. W końcu zniknąłby z nich zapach końskiego moczu, wsiąkającego tak łatwo w drewniane bruki. Podniosłoby się także bezpieczeństwo, zmalałaby ilość wypadków spowodowanych płoszeniem się i przewracaniem koni. I w końcu nastałaby cisza, z ulic zniknąłby stukot kopyt i klekot kół, który zmuszał do zamykania okien latem.
Niestety ten, komu przyszło zobaczyć na własne oczy automobil, szybko zmieniał zdanie. Nie był on cichy, a zapach końskich odchodów zastępował wszechobecny zapach benzyny. W dodatku latem na niewyasfaltowanych drogach taki wehikuł wzniecał tumany kurzu, brudzące wszystko dookoła. Pierwsze pojazdy nazywano w książkach „wiatrem stepowym” lub „huraganem”, albowiem z szybkością huraganu przemierzały drogi. Z uwagi na wszechobecny kurz kierowcy musieli jeździć w okularach, damskie twarze chroniły woalki, niektórzy dodatkowo ubierali na siebie ochronne gumowe płaszcze, przypominając przybyszów z obcej planety. Jak pisał B. Londyński w książce z 1904 roku, „mężczyzna i kobieta przeistaczają się, nikną pod szerokimi płaszczami gumowymi lub paltotami barwy kurzu.”
W kontekście tego, co napisano powyżej, nie dziwi woalka szczelnie zakrywająca twarz kierowcy.
***
Poniżej obraz Juliusa LeBlanc Stewarta z 1905 r. (z archiwum domu aukcyjnego Doyle w Nowym Jorku). Widzimy na nim kobietę, która po podróży wchodzi do domu. I znów na głowie woalka mająca chronić przed kurzem.
***
Miejsce męskich westchnień – sklep samochodowy Cadillaca (1927 r.).