Coco Chanel – dziewczynka z sierocińca
Fortuna bywa przewrotna. Z żebraka potrafi zrobić księcia, z pucybuta milionera, a czasem na odwrót. Kariera Gabrieli Chanel (zwanej Coco) jest najlepszym tego przykładem. Czyż nie jest zdumiewające to, że wychowanka sierocińca i córka jarmarcznego handlarza potrafiła zostać ikoną stylu, dyktatorką mody i jedną ze stu najbardziej wpływowych osobistości XX w. według magazynu „Time”?
***
Gabriela Chanel urodziła się w 1883 r. Jej ojciec był handlarzem jarmarcznym, pędziwiatrem i lekkoduchem. Z tego też powodu, gdy umarła mu żona, w 1895 r. postanowił swoje trzy córki oddać do sierocińca w Aubazine, prowadzonego przez siostry zakonne, by… nigdy więcej nie zobaczyć dzieci. Atmosfera starego pocysterskiego klasztoru, cisza, surowość życia, wszystko to kształtowało w dość osobliwy sposób wyobraźnię przyszłej projektantki. Należy podejrzewać, że właśnie z tego okresu pochodziło zamiłowanie Gabrieli do prostoty, bieli i czerni, które później stały się znakiem firmowym jej strojów. Tu także nauczono ją szycia i śpiewu – dwóch umiejętności, które miały odmienić na zawsze jej życie.
Zakład „Pod Najświętszą Panienką”
W 1902 r. Gabriela zakończyła swoją edukację. Siostry zakonne umieściły ją jako ekspedientkę w firmie zajmującej się szyciem oraz sprzedażą ubrań i dodatków krawieckich w Moulins. Do jej zadań należało obsługiwanie klientek, to jest sprzedaż, a także robienie drobnych poprawek strojów. Nazwa zakładu może i była skromna – „Pod Najświętszą Panienką”, odwiedzające go osoby jednak już nie. W okolicy pełno było zamków zamieszkałych przez szlacheckie rodziny, które chętnie korzystały z usług firmy o tak zobowiązującej nazwie.
Szybko zauważono talent Gabrieli. Na prośbę klientek zaczęła przyjmować prywatne zlecenia bez wiedzy swoich chlebodawców. Robiła już nie tylko drobne poprawki, ale szyła także suknie i spódnice. Za zarobione pieniądze kupowała lepsze stroje, zaczynała bywać w lokalach. Widywano się ją w „Grand Cafe” oraz w „Pokusie” – eleganckiej cukierni na starym mieście. Moulins było miastem garnizonowym, stacjonowało tu kilka pułków żołnierzy. Gabriela potrafiła zwrócić na siebie uwagę, szybko stała się ulubienicą młodych mężczyzn w mundurach, znajdując wśród nich godniejsze siebie towarzystwo. Nie zmienia to postaci rzeczy, że wciąż była tylko krawcową, w dodatku wychowaną w sierocińcu. Z taką, jak ona, można było spotykać się w lokalach, prawić dusery, zalecać, a nawet składać niemoralne propozycje. Nie miała jednak szans na poważny związek z oficerami, czy też podoficerami. Jej status społeczny był za niski.
Kariera na deskach „lokalu śpiewającego”
Gabriela, której wciąż było mało, postanowiła spróbować swoich sił w „lokalu śpiewającym” o nazwie „Rotonde”. Takim, w którym panowie mogli posłuchać występów na scenie, pouśmiechać się do damskich, roztańczonych nóżek i dobrze zabawić. Wygląd i powab artystki miał tu zdecydowanie większe znaczenie niż głos. Legenda głosi, że Chanel odniosła prawdziwy sukces, aczkolwiek legendy mają to do siebie, że tylko w niewielkiej części są zgodne z prawdą. Jej największym przebojem była piosenka pt. „Czy kto widział Coco na Trocadero?”. Gdy wielbiciele domagali się bisów, krzyczeli: „Coco, Coco…”. W ten oto sposób została Coco na całe życie, a nawet i dłużej. Aż w końcu wieść o wątpliwej karierze Coco dotarła do chlebodawców. W zakładzie o tak wymownej nazwie, jak „Pod Najświętszą Panienką”, nie było miejsca dla artystek nocnych lokali. Została zwolniona w atmosferze skandalu. Na szczęście prywatne klientki pozostały wierne, co pozwoliło wynająć pokój i utrzymać niezależność finansową.
Kolorowy, towarzyski dodatek
Wśród wielbicieli z tego okresu najwięcej do życia Gabrieli wniósł wachmistrz Etienne Balsan, człowiek o dość pospolitej twarzy, ale za to bogaty, kochający życie, otoczony wianuszkiem znajomych. Około 1907 r. zaproponował Coco więcej niż inni. Wprowadził ją do swojego towarzystwa, dał możliwość bywania wśród paczki przyjaciół, którzy – podobnie jak on – przez palce patrzyli na konwenanse. Zostali kochankami. Był to związek bez przyszłości, który z uwagi na różnice społeczne nie miał szans zakończyć się ślubem. Takie były twarde prawa epoki. Nazwijmy rzecz po imieniu, Coco była utrzymanką – kolorowym, towarzyskim dodatkiem w życiu mężczyzny o liberalnych poglądach na sprawy natury obyczajowej. Bezpośrednia, pełna dowcipu potrafiła się zachować w towarzystwie, robiła dobre wrażenie. Przez otoczenie traktowana była jak swoja, aczkolwiek do pewnych granic.
Intrygowały szyte przez nią dziwacznie proste stroje, w których pokazywała się na konnych wyścigach. Nie znosiła długich, krępujących ruchy sukien z koronkami. Po pierwszym szoku zaczynano przyznawać, że w skromnych ubraniach wygląda całkiem ładnie. Pewnego razu zabrała swoją siostrę na wyścigi konne. Patrząc na eleganckie damy, powiedziała: „Wszyscy ci ludzie będą kiedyś zabiegać, by usiąść przy moim stole”. I nie pomyliła się. Niemniejszym zainteresowaniem cieszyły się kapelusze jej autorstwa, które z czasem zaczęły budzić zachwyt przyjaciółek Balsana. Błagały, by zrobiła im takie same, co czyniła z największą przyjemnością. Była to najlepsza reklama prac ambitnej i zdolnej Coco.
Świat, w którym zaczęło robić się za słodko
Aż w końcu, w wygodnym świecie stworzonym przez Balsana zaczęło robić się za słodko. Same rozrywki, żadnych obowiązków, niczego, co przynosiłoby pożytek – prawdziwa, egzystencjalna pustka. Gabriela marzyła o pracy i samodzielności. Przerażała ją wizja zostania w przyszłości kokotą na emeryturze, zdaną na łaskę i niełaskę mężczyzny. Jedyne, na co zdobył się kochanek, to udostępnienie mieszkania, tak aby mogła „zająć się czymś”. I oto w 1909 r. otworzyła swój pierwszy zakład z kapeluszami. Gdy śliczne przyjaciółki dowiedziały się o tym, zjawiły się natychmiast. Nęciła je perspektywa noszenia czegoś niespotykanego, ekscentrycznego. Wieść o nowej modystce rozchodziła się w stolicy Francji bardzo szybko, klientek przybywało.
Apetyt rósł jednak w miarę jedzenia. Dość prędko Chanel uświadomiła sobie, że pracownia w mieszkaniu, nie jest szczytem jej marzeń. Powinna mieć prawdziwy sklep i zakład. Balsan odmówił dalszego finansowania ekscentrycznych pomysłów kochanki. Wtedy z pomocą przyszedł jego znajomy Artur Capel, zwany Boyem. Po zaangażowaniu tego ostatniego w sprawy Coco, Balsan zaczął domyślać się, że łączy ich coś więcej niż tylko towarzyska znajomość. Bez sentymentów oddał swoją kochankę przyjacielowi, prosząc kamerdynera, by ten przyniósł szampana dla przypieczętowania tej transakcji.
Pracownia przy ulicy Cambone w Paryżu
W ten oto sposób Coco zyskała nowego protektora. Jesienią 1910 r. otworzył jej w swoim banku kredyt, który dał możliwość założenia porządnej pracowni w wynajętym apartamencie przy ulicy Cambon w Paryżu (niektóre źródła podają późniejsze daty tego zdarzenia). Coraz częściej zaczynano o niej mówić na torach wyścigowych, na salonach, w teatrach… Oto stawała się częścią światowej stolicy mody.
Propagowana przez nią prostota zyskała jeszcze większe uznanie w czasie I wojny światowej. Gdy wielu mężczyzn poszło na front, a kobiety nawet te z wysokich sfer musiały podejmować się wykonywania pracy zarobkowej, nie do utrzymania był model damy całej w piórach i koronkach. Świat się zmieniał, ludzie oczekiwali prostoty i strojów o rozsądnym, wygodnym kroju.
Poniżej Coco Chanel w wieku 23 lat i w nieprzyzwoicie głębokim dekolcie, jak na owe czasy.
Poniżej Coco z ciotką przed swoim pierwszym butikiem (1913 rok).
Poniżej zdjęcie z około 1913 roku, Coco razem ze swoim przyjacielem Arturen Capelem (wzmiankowanym w tekście). Noszenie w tym czasie męskich strojów przez kobiety było ogromną ekstrawagancją.
Na poniższym zdjęciu proponuję zwrócić uwagę na uroczy dodatek w postaci nożyczek na tasiemce.