Pracować, czy nie pracować? Oto jest pytanie
W XIX wieku wiele kobiet z wyższych sfer miało dylematy związane z troską o wizerunek. Prawdziwej damie wypadało pogardzać pracą fizyczną i wszystkim, co wiązało się z prozą życia. Dobrze urodzona mogła grać na fortepianie, czytać książki, pisać listy, szyć, chodzić na spacery, spotykać się z przyjaciółkami… Jednym słowem powinna była żyć jak anioł w świecie wyższych wartości, tj. oper, teatralnych sztuk, balów, spotkań, herbatek. Czyli mniej więcej tak, jak na poniższym obrazie.
***
Ten romantyczny wzorzec zachowań nie do końca dawał pogodzić się z rzeczywistością. Bardzo szybko okazywało się, że dom bez mądrej, a do tego rządnej gospodyni popada w ruinę. Niepilnowana służba zaczynała kraść na potęgę, wywozić rzeczy do rodziny na wieś, robić wszystko niedbale i w dodatku z opóźnieniem. Nie bez kozery mawiano, że pańskie oko konia tuczy. W tak prowadzonym, a raczej nieprowadzonym domu mężowi zaczynało brakować czystych koszul, po pokoju latały mole wielkości motyla, pijana służąca spała w swoim pokoiku, a pani beztrosko ćwiczyła sonaty Beethovena na fortepianie. W dodatku od wygrywanych z pasją sonat wszystkim w domu puchła głowa. Czyli mniej więcej tak, jak na poniższej ilustracji.
***
Bardzo wymowny jest poniższy obraz George’a Winchestera. Gazety, marynarka męża i melonik rzucone na ziemię mówią wszystko. A ponad tym bałaganem świat literatury, czyli wyższych wartości.
***
Choć nawet tam, gdzie głowę pani domu zajmował Szopen, trudno było uciec od prozy życia. Jeszcze po pokoju fruwały nuty, w głowie kołysały się rymy wiersza, gdy oto wchodziła służąca z pytaniem, czy kupić cielęcinę na kotlety. I czar pryskał. Ewentualnie pytała, czy na obiad może być ryba z targu. A wszystko jak na poniższym obrazie Georgea Washingtona Lamberta z 1906 r. (ze zbiorów National Gallery of Victoria, Melbourne).
***
Poniżej kolejny obraz przedstawiający zderzenie dwóch światów – autorstwa Adriana de Lelie (1755 – 1820 r.). Widzimy na nim służącą, która właśnie wróciła z targu i zdaje relację swojej pani. Ta palec przystawia do skroni głowiąc się nad rachunkiem trzymanym w drugiej ręce. – I jak tu to wszystko obliczyć i sprawdzić?
No cóż, nie wszystkie kobiety z wyższych sfer w XVIII i XIX w. znały się na rachunkach i cenach produktów.
***
Mąż szybko odkrywał, że salonowa edukacja żony, którą tak zachwycał się w czasie narzeczeństwa, niewiele sprawdza się w życiu rodzinnym, a wręcz przeciwnie staje się przeszkodą do prawdziwego szczęścia. Bo jakby nie było, to właśnie z nicnierobienia (braku celu w życiu) brały się chandry, wapory, chimery, migreny, stany nerwowe, płacze i narzekania.
***
Zdarzały się jednak i takie kobiety, które gardziły światem „wyższych wartości”, lubiły mieć ręce czymś zajęte, posiadać cel w życiu i w dodatku świadomość, że w domu wszystko jest w najlepszym porządku. Antoni Kieniewicz wspomina ciotkę swej żony, która „całymi godzinami przebywała w chlewni, stajni lub oborze, gdzie wszędzie panował ład i porządek. Spacerowała po całym obejściu otoczona całą zgrają wszelkiej rasy psów, począwszy od starych emerytów wyżłów, a kończąc na pudlach, mopsach i przeróżnych kundlach”. Podobne podejście do życia miała jego przyszła żona, która w okresie narzeczeństwa bez skrępowania oprowadzała go po majątku swoich rodziców z dumą pokazując krowy, cielęta i chlewnię. W dodatku „Pani Grabowska trzy razy dziennie bywała przy udoju i omal każdą krowę znała po imieniu…”
Jak widać na poniższym zdjęciu, zdarzały się kobiety, które nie wstydziły się swoich zajęć.
Proszę się nie dać zmylić powyższemu zdjęciu. Kobiety w majątkach ziemskich nie pasły same zwierząt, natomiast do ich obowiązków należało pilnowanie służby, parobków, doglądanie wykonywanej przez nich pracy.
Poniżej zdjęcie z 1910 roku, dziewczynki uczące się gotowania w szkole.
Zdarzały się kobiety, które stroniły od rozrywek wielkiego świata, w pełni poświęcały się życiu domowemu i wychowaniu dzieci.