Zawody, których już nie ma
Tylu ludzi czeka w kolejce na to, by o nich opowiedzieć. Dziś chciałabym pokazać zawody, które odeszły w zapomnienie.
Wyplatacz krzeseł.
Poniższego mężczyznę można by było potraktować jako sprzedawcę krzeseł, gdyby nie opis na pocztówce (przedmiotem wyplatania było siedzisko).
Uliczny szlifierze noży.
Siłacz.
W cyrkach i wesołych miasteczkach nie raz można było oglądać pokazy siłaczy. W zbiorach Biblioteki Jagiellońskiej zachował się afisz z 1858 roku, zapraszający do cyrku w ogrodzie pojezuickim, gdzie będzie można zobaczyć przedstawienie siłacza Janosa – pierwszego węgierskiego Herkulesa. Jednocześnie na dole plakatu sam Herkules zamieścił odezwę do „publiczności” z nadzieją, że być może znajdą się osoby, które by „ze mną do walki były gotowe: upraszam tedy o podanie ich imienia i pomieszkania, lub oddania ich adresów u portiera w hotelu angielskim. Ten kto mnie zwalczy otrzyma ode mnie wyznaczoną nagrodę 200 franków”.
Tracz (czyli wędrowny robotnik zajmujący się piłowaniem).
Sprzedawca trutek na szczury.
Każdemu z nas znane jest pojęcie handlu obwoźnego, które odchodzi w zapomnienie. Ten z dawnych czasów należałoby raczej nazwać handlem obnośnym. I skoro już jesteśmy przy nim, to kolejne zawody:
Sprzedawca blaszanych przedmiotów zwany też druciarzem.
Druciarze zajmowali się nie tylko sprzedażą drobnych metalowych przedmiotów (np. łapek na szczury), ale także naprawą tj. drutowaniem pękniętych glinianych garnków – stąd ich nazwa. Nieraz taki ubogi sprzedawca stawał się pośmiewiskiem, gdy znalazł się w niewłaściwym miejscu, co widać na poniższej ilustracji.
Poniżej kolejny druciarz.
Obnośny sprzedawca książek.
Obnośni sprzedawcy świętych obrazów i obrazków.
Sprzedawca gazet.
Zainteresowanych tematyką ulicznych sprzedawców gazet zapraszam do wpisu:
https://www.lisak.net.pl/blog/?p=5551
Węglarz czyli sprzedawca węgla.
Uliczni sprzedawcy jedzenia.
Na ulicach w szczególności w okolicach targów można było spotkać osoby sprzedające: zupy, bigos z kociołków, flaki, pieczone kasztany, kiełbaski z wody… Ambroży Grabowski opisuje krakowskie przekupki, które wprost na ulicy rozpalały węgle i stawiały nad nimi gliniane kociołki z gotowanymi psimi kiełbaskami. Mogę tylko podejrzewać, że ich nazwa wzięła się od rodzaju mięsa, z którego według podejrzeń je robiono. Autor wspomnień zapewnia jednak, że były robione z mięsa wieprzowego. Przekupka ściągała pokrywę, nakładała na glinianą miseczkę specjał po groszu i zalewała go rosołem. „Nikt sobie nie wyobrazi, kto tego nie doświadczył, jaki to miły, przyjemny zapach, rozlatywał się po ulicy”, wspominał A. Grabowski (Wspomnienia Ambrożego Grabowskiego T.I., s. 291, Kraków 1909 r.).
Poniżej uliczny sprzedawca kiełbasek, czyli jak pisze A. Grabowski kiełbaśnik krakowski (ilustracja z w/w książki).
Poniżej kolejny kiełbaśnik.
***
Poniżej wspomnienia A. Grabowskiego dot. placków szewskich (s. 291, 292).
Sprzedawca pieczonych ziemniaków.
Poniżej uliczna sprzedawczyni flaków.
Poniżej gastronomia w większych rozmiarach, a mianowicie garkuchnia pod gołym niebem, zapewne posadowiona w okolicach miejskiego targu, biorąc pod uwagę wygląd i bagaże jedzących. Mały drewniany budynek widoczny na środku to studnia. Autor Jan Piwarski 1841 r. (kliknij, aby powiększyć).
Poniżej cymbalista, zarabiający graniem na ulicy.
I kolejny człowiek – orkiestra.
Kataryniarz.
Zainteresowanych tematyką katarynek i kataryniarzy zapraszam do wpisu:
https://www.lisak.net.pl/blog/?p=10168
Zainteresowanych problematyką wędrownych muzyków zapraszam do wpisu:
https://www.lisak.net.pl/blog/?p=10125&preview=true&preview_id=10125&preview_nonce=abd2262e35
***
Zainteresowanych problematyką ludzi ulicy zapraszam też do wpisu:
https://www.lisak.net.pl/blog/?p=14737