Balów przez cały rok organizować nie wolno!
Tadeusz Żeleński – Boy wspomina, że w XIX wieku szał tańca w miastach był umiejscowiony w czasie, bawiono się w okresie sześciu do ośmiu tygodni karnawału. Zbierając materiały do książki poświęconej życiu towarzyskiemu w XIX wieku, nie raz natrafiałam na przepisy porządkowe zakazujące organizowania balów poza karnawałem, chyba że pod warunkiem uzyskania zgody ze strony władz. A oto jeden z przykładów ograniczania możliwości organizowania zabaw tanecznych, tj. Rozporządzenie gubernalne z 28.05.1827 roku obowiązujące na terenie Galicji i Londomerii.
§ 1. Reduty, publiczne bale i muzyki z tańcami bez pozwolenia zwierzchności dawane być nie mogą, a nawet o balach domowych po miastach zwierzchność poprzednio zawiadomić należy.
§ 4. Kto w dniach zakazanych daje bale albo muzyki z tańcami odbywa lub kto przepisów §1 zawartych nie dopełnia albo czas dla balu i muzyki z tańcami wyznaczony przekracza, podlega karze.
§ 6. Karze podpadają także tańczący, którzy przez gospodarza lub przedsiębiorcę upomnieni w należytym czasie tańczyć nie przestaną.
§ 7. Niemniej i muzykanci każe podpadną, którzy w czasie zakazanym albo nad czas przepisany do muzyki z tańcami użyć się dają.
***
Czy nie zastanawia Państwa, z czego wynikały takie ograniczenia w organizowaniu balów?
Po pierwsze należy mieć na uwadze, że w balach publicznych potrafiło uczestniczyć nawet 700 osób. Większość z nich dojeżdżała powozami, czy też dorożkami (nie wypadało bowiem chodzić na bal piechotą). Przepisy poświęcone zasadom ruchu drogowego były wtedy raczej w „stanie poczęcia” i pozostawiały wiele do życzenia. Na ulicach robiły się nieprawdopodobne korki, których rozładowanie, biorąc pod uwagę płochliwość koni, brak znaków drogowych, było nie lada wyzwaniem.
Po drugie w tamtych czasach faktycznie tańczono do białego rana. W porządnych lokalach w cenę biletów wliczone było śniadanie. Ewa Felińska opisuje, jak to na jednym z balów prywatnych trzeba było rano pozasłaniać okiennice „aby dzień w okna nie zaglądał i tańców nie przerywał. Dopiero kiedy słońce gwałtem cisnąć się zaczęło, rozjechaliśmy się do domów.”
Jak podaje T. Żeleński – Boy, pot lał się z czoła, z kołnierzyka na szyi robił się mokry sznurek; „przy zmianie koszuli (bo wytrawni tancerze brali z sobą zapasowe koszule) można było wyżąć z niej kubeł wody.” Społeczeństwo żyło jak w letargu i nikt pracodawcy nie musiał tłumaczyć się ze zmęczenia. Kraj roił się od danserów, którzy „za godzinę, ledwie zdoławszy się trochę obmyć, pójdą wpół przez sen, z ciężką głową sądzić, leczyć, operować, wykładać, egzaminować”.
Jednym słowem w ten sposób nie można było żyć przez cały rok. Szaloną zabawę, przeszkadzającą sąsiadom, wywracającą życie w mieści do góry nogami należało jakoś ograniczać w czasie.