Bo śmiech to grzech
Co miesiąc przeglądam dziesiątki zdjęć. Zaglądam w oczy tym, których już nie ma i nie będzie, bo „kto umarł, ten umarł dokładnie”, jak pisała W. Szymborska. Dopiero niedawno uświadomiłam sobie, że na dawnych zdjęciach (dagerotypach) portretowych panuje chroniczny smutek, w szczególności tych z lat 40-tych do 60-tych. Postacie o twarzach bez wyrazu patrzą przed siebie, jak gdyby nic nie widziały. I zaczęłam zastanawiać się, z czego wynika ta śmiertelna powaga – melancholia, a wręcz epidemia melancholii. Czy robienie zdjęć traktowano wówczas jako wydarzenie tak szczególne, że każdy podczas niego chciał wypaść poważnie? A może na zdjęciach sprzed ponad 100 lat jest utrwalone coś więcej poza strojem i rysami twarzy, a mianowicie stosunek do życia naszych przodków?
W XIX w. panowało przekonanie, że śmiech jest przejawem grubiaństwa, niegodnym wizerunku prawdziwej damy i dżentelmena. Na dowód tego pozwalam sobie przytoczyć fragment poradnika savoir vivre, instruującego, jak dobrze wychowana osoba powinna zachowywać się na balu podczas tańca. „Wyglądać na zobojętniałą na wszystko i udawać, że się jest wszędzie znudzoną – oto najwyższy wyraz szyku!” A wszystko z wymownym wykrzyknikiem na końcu.
I może dla przeciwwagi nieco zdjęć radosnych (zdecydowanie rzadszych). Nie wiem, czy zgodzą się Państwo ze mną, że postaci, które się śmieją, wyglądają jakby nagle ożyły, przebywają długą podróż w czasie, stają się zdecydowanie bardziej podobne do nas.
Poniżej czyżby młoda, kilkunastoletnia mama?