Droga z Krakowa do Warszawy w XVIII w. była nudna i nijaka
Trasa z Krakowa do Warszawy liczy 299 kilometrów. Można pokonać ją drogą E-77 lub cudem techniki o nazwie Pendolino. Jedna z najważniejszych tras w Polsce, z której podziwiać można, jak rozwija się nasz kraj wzdłuż i wszerz.
A czy zastanawiali się Państwo kiedyś nad tym, jak pokonywano tą trasę pod koniec XVIII wieku, co było widać z okien dyliżansów i powozów, ilu podróżnych mijano po drodze i gdzie zatrzymywano się na spoczynek? Nie? No to zapraszam do przeczytania relacji Anglika Williama Coxe’a z końca lat 70-tych XVIII wieku.
***
„Nigdy nie widziałem drogi tak zupełnie pozbawionej interesujących widoków jak ta, która prowadzi z Krakowa do Warszawy. Wzdłuż całego traktu nie ma ani jednego szczegółu, który by potrafił przyciągnąć zainteresowanie najbardziej uważnego podróżnika. Kraj, przez który się jedzie, jest po większej części płaski, z niewielu wzniesieniami, pokryty przeważnie ogromnymi, gęstymi i posępnymi lasami (…). Nie potrafię sobie nawet wyobrazić tak niemiłej okolicy, gdybym jej był sam nie zwiedził: głucha cisza i osamotnienie panowały tu na całej niemal przestrzeni. Niewiele też spotkaliśmy śladów świadczących o tym, że jest to kraj zamieszkały, a jeszcze mniej takich, które by pozwoliły zaliczyć go do krajów cywilizowanych. Na gościńcu łączącym Kraków z Warszawą (…) spotkaliśmy w czasie swojej podróży zaledwie dwa powozy i około tuzina wozów. Zaludnienie kraju jest bardzo skąpe. Kilka zabłąkanych tu i ówdzie, w wielkiej odległości od siebie, zbudowanych z drzew wiosek rozpaczliwym swym wyglądem harmonizowało w zupełności z otaczającą je nędzną okolicą. W tych skupiskach chat jedynym miejscem, w którym mógłby zatrzymać się podróżny, były należące do Żydów lepianki, najzupełniej pozbawione wszelkiego umeblowania i jakiegokolwiek rodzaju udogodnień. Rzadko kiedy się zdarzało, abyśmy mogli otrzymać jakiś inny pokój niż ten, w którym mieszkała już cała rodzina. Jeżeli chodzi o artykuły spożywcze, to jaja i mleko należały do największych luksusów, a i te nie zawsze można było dostać. Jednym zaś naszym łóżkiem była rzucona na podłogę słoma, i to uważaliśmy się za szczęśliwych, jeśli udało nam się zdobyć słomę czystą. Nawet my, bynajmniej nie wydelikaceni, którzyśmy już od dawna przywykli do znoszenia wszelkiego rodzaju niewygód, czuliśmy się przygnębieni w tej bezludnej okolicy. I chociaż w większości krajów przyjęliśmy zasadę zatrzymywania się w podróży na noclegi (…), tutaj woleliśmy raczej jechać bez przestanku niż dręczyć się oglądaniem tych zbiorowisk brudu i niedostatku, i mieliśmy pełne prawo wierzyć w to, że ciemność nocy nie pozbawi nas niczego więcej poza widokiem posępnych lasów, lichych pól obsianych zbożem i ludzkiej nędzy. Ludzie tutejsi byli biedniejsi, bardziej uniżeni i nieszczęśliwsi niż w jakimkolwiek innym kraju, przez któryśmy przejeżdżali dotychczas. Gdziekolwiek zatrzymaliśmy się, otaczali nas tłumnie i prosili o wsparcie, popierając prośby najbardziej pokornymi gestami.”
Fragment relacji pochodzi z książki W. Zawadzkiego pt. „Polska stanisławowska w oczach cudzoziemców”, T.I., str. 652 – 653, Warszawa 1963 r.
***
Poniżej zdjęcia wprawdzie z XIX wieku, ale w pełni oddające klimat dawnych podróży.
A to już zapewne wóz cyrkowy, zdjęcie urocze.
Zanim zaczną Państwo narzekać na zły stan naszych dróg, to proszę popatrzeć poniżej. Bez asfaltu i jakoś się dało. Można? Można!